Helena wróciła z pracy później niż zwykle. Po całodziennym siedzeniu na kasie bolały ją nie tylko ręce ale cały kręgosłup.- Prysznic, kawka i tapczanik pomyślała z rozrzewnieniem.
-No nie ,nie wytrzymam !
Obok z pokoju syna dochodziły jakieś wrzaski i piski. Tomek nastoletni uczeń żorskiego Gimnazjum nawet nie zauważył kiedy matka weszła do pokoju. Mało powiedziane weszła wparowała z taką siłą, że cały dom zatrząsł się w posadach.
-Od dzisiaj szlaban na gry! przegiąłeś kochany! krzyknęła ze złością wyłączając komputer syna.
-No co ? Przecież mówiłaś, że mogę sobie pograć jak tylko zrobię wszystko to co mam napisane na kartce.
Helena spojrzała na korkową tablicę, gdzie punkt po punkcie czarnym mazakiem były przekreślone zadania jakie miał syn do wykonania.
1, Zamknij kury
2. Nakarm kota i psa
3.Wynieś śmieci
4.Dopilnuj by Ania zbyt długo nie oglądała bajek.
- Mamo odezwał się syn widząc spojrzenie matki z tym to miałem trochę kłopotu, bo ta gówniara nie tylko, że oglądała dobranockę to jeszcze chciała żebym jej puścił jakąś bajkę . Jak jej zacząłem tłumaczyć, że mama nie pozwala siedzieć za długo przed telewizorem bo od tego psuje się wzrok to zażądała żebym to ja opowiedział jej jakąś bajkę. Czujesz to .
-Trzeba było to zrobić. Mało się nasłuchałeś bajek i opowiadań jak byłeś w jej wieku odparła
Helena z wyrzutem.
-Od tego jest babcia.
-Właśnie a gdzie babcia ? zapytała Helena trochę zaniepokojona.
-Nie wiem przed chwilą tu była.
-Mamo! Mamo! zawołała Helena wyglądając przez okno wychodzące na niewielki ogród z sadzawką .
-A co tam znowu? Nie można mieć chwili spokoju ciągle tylko te wrzaski i piski, już mi głowa pęka. Musisz coś zrobić z tym Twoim synem nerwy wysiadają! Komputer, internet , internet komputer a jak nie to jeszcze komórka. Zwariuję ! za moich czasów tego nie było. A i ta najmłodsza w końcu też dostanie fioła. Jak będzie oglądać takie bajki to co z niej wyrośnie, no co !
-Ależ mamo !
-No powiedz, nie mam racji. W tych bajkach ciągle jakieś bijatyki i wrzaski nie dziw, że dziecko się budzi po nocy. A tak to w końcu trzeba by tym swoim dzieciom poświęcić więcej czasu. Nie uważasz! U Ciebie tylko praca i praca. Z takim podejściem daleko nie zajdziesz. Jeszcze wspomnisz moje słowa grzmiała teściowa.
-Mamo to nie tak przecież wiesz, że nie zezwalam dzieciom na takie programy w których tylko agresja i przemoc odburknęła Helena przyznając w duchu rację matce.
-Muszę to w końcu zmienić.
Ba ! łatwo powiedzieć tylko jak to zrobić ? zastanowiła się Helena.
Mąż pracuje przy budowie autostrady w świątek, piątek i niedzielę. Na nic nie ma czasu. Mama powinna to zrozumieć zwłaszcza, że praca na miejscu tylko o rzut kamieniem.
Helena spojrzała w kierunku wyciętego kawałka lasu za którym budowano autostradę. Od kiedy pamięta ten las był tu zawsze. Jego zielona toń wzbudzała dziecięcą wyobraźnię, o mieszkających tam stworach i złej czarownicy. Był takim magicznym miejscem jak i ogród ,który niemalże dotykał jego ściany. Gdyby nie dolina po zaschniętych stawach, która leżała w samym środku i dzieliła ten obszar na dwa światy. Ten rzeczywisty gdzie mieszkała i ten tajemniczy byłby jedną całością organizmu. Co się tyczy stawów to zarosłe trzciną były takim śladem, że kiedyś tętniło tu życie. Stawy te rozdzielała być może w dawnych czasach grobla. Jednak z biegiem lat stała się drogą i to taką co łączy dwa sąsiadujące ze sobą miasta Rybnik i Żory. Stawy należały do bardzo bogatego młynarza. Młyn który stał opodal był słynny na całą okolicę. Mieszkańcy Żor i pobliskich miejscowości zwozili tu ziarno na mąkę. Z upływem lat a może i wieku bo nie wiadomo kiedy go zbudowano młyn upadł. Może ze względu na ten drugi, który wybudowano w centrum Żor Ale i ten się nie ostał .-No cóż taka kolej rzeczy. Czasy jak i ludzie się zmieniają i nie zawsze wychodzi to na dobre. Helena westchnęła cicho gdyż jako mała dziewczynka pamiętała kiedy jeszcze tu stał . Co prawda czasy świetności miał już za sobą. Zostało tylko młyńskie koło i podkowa nad pożal się Boże spróchniałymi drzwiami, o ile je tak można je nazwać. Rudera po prostu rudera a kiedyś był to prawdziwy pałac ze służbą, młynarzem i całym tym majdanem.-Bogactwo rzecz nabyta zadumała się Helena wracając do wspomnień dzieciństwa swojej babci Eleonory, która znała rodzinę młynarzów. Otóż jak to w bajkach bywa tym razem jednak to nie była bajka tylko historia pisana życiem. Jaśnie państwo młynarzowie mieli dwoje dzieci. Córkę Łucję na którą wołano Łucyja oraz syna. Eleonora znała tylko historię Łucyji bo podobno jej brat pojechał do wielkiego świata na nauki i już nie wrócił na rodzinne pielesze. Zresztą jakoś się o tym nie mówiło. Całą nadzieję rodzina wiązała więc z córką. Zmuszono ją do wyjścia za mąż za bogatego kawalera Szczepona. Ludzie mówili ,że miał nierówno pod sufitem ale liczyło się to ,że był bogaty. Co tam zaszło nikt nie pamięta ale fakt faktem Łucyja dostała w posagu duży kawał ziemi i jakiś staw. Czy ją zmuszono do opuszczenia domu rodzinnego czy może sama odeszła w każdym bądź razie zamieszkała w sąsiedniej miejscowości. Jej mąż Szczepon rzeczywiście wyglądał na niedorozwiniętego stając się obiektem kpin nie tylko starszych ale i dzieci. Jak tylko się gdzieś pojawił wołano -Szczepon, Szczepon pokaż ząbki! Ten tylko uśmiechał się przebąkując coś pod nosem. Pracował na kopalni Jankowice i był bardzo solidnym pracownikiem. Spłodził liczną gromadkę dzieci. Najmłodsza była dziewczynką zaś pozostali to chłopcy. Mimo ziemi jaką posiadała ta rodzina żyło im się bardzo biednie. Łucja była kobietą, mocną w gębie wszystko wiedziała najlepiej i lubiła udzielać rad innym szkoda tylko, że nie umiała tych wszystkich umiejętności wprowadzić w życie u siebie. Mama Heleny odwiedziła kiedyś tę rodzinę a to z tego tytułu, że chodziła do tej samej klasy z Andrzejem najstarszym synem Szczeponow bo tak ich nazywano. Była pora obiadowa na stole stała duża misa żuru. Cała gromadka jadła aż im się uszy trzęsły. Dzieci nie były jakoś tam zaniedbane, głodne czy też brudne ale od swoich rówieśników wyróżniały się tym, że zawsze trzymały się na uboczu. Inne dzieci wyzywały ich od szmaciarzy i dokuczały im. Nauczyciele nie zwracali na to uwagi, jakby te niczemu winne dzieci były dziećmi gorszej kategorii .-Nie tylko starsi ale i dzieci potrafią być naprawdę okrutne pomyślała smutno Helena. Chociaż nie interesowały ją za bardzo losy tej rodziny widziała, że jeden z synów Szczeponow został malarzem pokojowym. Chodził po ludziach i malował ściany. A robił to naprawdę dobrze i niedrogo stąd miał wielkie wzięcie. Zbudował malutki domek bo ten stary jako jedyny we wsi a może i całej okolicy kryty słomą o mało się nie zawalił. Czy się któryś z nich ożenił czy też nie tego nie wie natomiast o tym, że oboje Szczeponowie już nie żyją dowiedziała się całkiem niedawno. Helena zadumała się chwilę wracając do wspomnień. Zarówno młyn jak i rodzina młynarzy byli takim nieodzownym elementem jej dzieciństwa. Może dlatego ,że te wszystkie bajki i opowieści, które przekazywała jej babcia wiązały się najczęściej z młynem i pobliską okolicą. Dwie z nich zapamiętała szczególnie. Była to opowieść o Utopkach i mieście, które zapadło się w bagna.
*****
Helena założyła kuchenny fartuch i wzięła się za robienie kolacji. Czajnik postawiony na gazowej kuchence podskakiwał gwizdając przy tym tak głośno jakby chciał powiedzieć, że już czas na herbatę.
Sprawnie zrobiła kanapki z wędliną. Mąż poszedł na drugą zmianę i nie wiadomo kiedy wróci z pracy. Poza tym teściowa ogląda serial „M jak Miłość”. Nawet atom jej nie ruszy więc będzie miała wreszcie trochę czasu dla siebie.
-Dzieci, dzieci, kolacja zawołała.
Tupot nóg biegnących po schodach ruszyłby nawet zmarłego.
Ania usadowiła się wygodnie na swoim krzesełku. Helena podała jej kanapkę .
-Ale ta mała ma apetyt aż miło uśmiechając się patrzyła jak kanapka znika w małej buzi córeczki.
Tomek wpadł do kuchni niczym huragan. Nałożył sobie parę kanapek na talerz i już miał zniknąć za drzwiami kiedy zatrzymał go głos matki.
-A Ty dokąd.
-Na górę bąknął pod nosem chłopak. -Nie mam czasu muszę odrobić zadanie. A tak to tę naszą Panią chyba pogięło. Kazała nam przygotować jakieś opowiadanie albo legendę związaną z Żorami. -Muszę poszperać w internecie.
-A to się dobrze składa bo ja znam taką odparła matka.
-Tylko nie mów, że babcia Ci opowiadała.
-Właśnie babcia mi opowiadała.
-Mamo nie jestem już dzieckiem, żeby słuchać jakieś tam bajki. Ja potrzebuję konkretów odparł syn.
-Zapamiętaj chłopcze, że w każdej bajce, opowiadaniu czy legendzie jest ziarnko prawdy odparowała synowi Helena. Wiesz co zapamiętałam z dzieciństwa takie jedno opowiadanie. Postaram się Ci je przekazać tak jak je słyszałam a Ty już będziesz wiedział co z tym zrobić, stoi .
-Stoi! tylko, żeby nie było za długie i nudne jak flaki w oleju odparł zadowolony syn.
-Jak Ty się wyrażasz! jazda do swojego pokoju. Zaraz tam przyjdę tylko posprzątam i utulę Anię do snu.
-Ok, Tomek wybiegł z kuchni jakby kto gonił.
I znowu nici z mojego lenistwa pomyślała z goryczą Helena sprzątając ze stołu. -Dobrze chociaż , że mama wykąpała małą. W gruncie rzeczy ta teściowa to dobra kobieta chociaż czasami zrzędzi.
Inne mają dużo gorsze pomyślała zdejmując kuchenny fartuch. Na palcach podeszła do pokoju córeczki. Ta spała w najlepsze. Helena zgasiła światło kierując się w stronę pokoju syna .
-Już jestem więc zabierajmy się do pracy.
-Mamo! a czy Ty wiesz, że u nas pod Żorami są pokłady soli. Nie tak duże jak w Wieliczce ale są.
oznajmił gimnazjalista zadowolony, że swoją wiedzą może zaskoczyć matkę .
-Musiało tu być morze bo skąd ta sól zastanowiła się Helena. -Wiesz to by się zgadzało, morze albo jakiś inny zbiornik skoro były tu i bagna.
-Co? Bagna ! O czym Ty mówisz, nie rozumiem. -Posłuchaj synu tylko się nie śmiej. Opowiem Ci coś co może wydawać Ci się mało prawdopodobne ale zapamiętałam tę opowieść od takiej starowinki, która kiedyś chodziła po wsi. Za kawałek chleba opowiadała dzieciom i dorosłym opowieści, które podobno przekazali jej rodzice. Szkoda tylko ,że nie spisano tych opowiadań nikt przecież nie pomyślał o tym. A ja wtedy byłam małym dzieckiem nie rozumiałam wszystkiego . Mogłam coś źle usłyszeć, ale posłuchaj:
*****
Niedaleko
nieistniejącego już młyna tuż za wspomnianym już lasem, gdzie
nowa autostrada przecina dwie sąsiadujące ze sobą miejscowości
Kłokocin należący do Rybnika i Folwarek należących
terytorialnie do Żor kiedyś w bardzo dawnych czasach leżało
miasto. Ławy tak je nazwali mieszkańcy pobliskich ziem. Miasto to
trudno dostępne leżało pośrodku bagien. Mimo takiego położenia
mieszkańcom tego miasta żyło się bardzo dobrze. Nic dziwnego bo
podobno tędy właśnie biegł szlak handlowy z północy znad Morza
Bałtyckiego na południe Europy.- Czyżby to był ten słynny Szlak
Bursztynowy zastanowiła się Helena. - Jest
to wielce prawdopodobne. Przecież dziadek ze strony babci pochodził
z niedalekich Jankowic i jak opowiadała babcia, która to słyszała
właśnie od Niego, że zaraz za kopalnią „Blicher” obecnie
Jankowice znajdują się ślady wąwozu, w którym biegła droga.
Obecnie wąwóz nieużywany od dłuższego czasu gdyż zaraz obok
wybudowano nową drogę zarasta trawą i krzewami a las broni go
skutecznie przed wścibskim okiem ludzi. Ile w tym jest prawdy nie
wie ale fakt faktem, że ślady takiego wąwozu istnieją i biegną
właśnie w kierunku Żorskich Folwarek tj tam gdzie miało być to
miasto Ławy. W mieście tym według legendy bo właściwie jak to
nazwać skoro nie ma żadnych dokumentów ani zapisów, że takie
miasto istniało a karawany kupieckie zatrzymywały się tu na noc.
Miejscowi chętnie udzielali gościny zmęczonym wędrowcom
zapewniając nocleg i jedzenie. W zamian za to otrzymywali towar czy
też pieniądze a nawet żółte złoto jakim był w tym czasie
bursztyn. Wymiana kwitłaby przez lata, gdyby nie chęć wzbogacenia
się niektórych mieszkańców tego miasta. Otóż pewnej nocy
napadli oni na karawanę kupiecką a wszystkich jej uczestników
wymordowali .Wtedy to rozpętała się straszliwa burza. Ławy
zaczęły pogrążać się w bagnie grzebiąc pod zwałami gęstego
błota nie tylko zbójów ale i wszystkich mieszkańców tego
spokojnego dotąd miasta. W niedalekich Żorach ówczesnej małej
jeszcze osadzie stał drewniany kościółek. Obszar bagien dochodził
aż tutaj. Kiedy grzęzawisko zaczęło się zapadać mieszkańcy
osady wpadli w popłoch szukając dróg ratunku. Nie mieli się gdzie
schować ani dokąd uciec, więc zebrali się w tym kościółku
wznosząc modlitwy do Boga z prośbą o pomoc. Przysięgli nawet, że
jeżeli osada ocaleje to codziennie wieczorem zbierać się będą na
nabożeństwie różańcowym. -Jak
trwoga to do Boga to tak jak i teraz pomyślała Helena .Ważne, że
Stwórca zlitował się nad wiernym ludem gdyż bagna zaczęły
wysychać. Tak to dzięki modlitwie różańcowej Żory ocalały od
niechybnej zagłady. Co więcej rozrastały się i piękniały z dnia
na dzień na chwałę Stwórcy. Helena zamyśliła się chwilę po
czym rzekła do syna.-Słuchaj
a może istnieją jakieś dokumenty czy nawet kroniki, w których
zapisano najwcześniejsze dzieje powstania Żor .Jest to bardzo
ciekawa sprawa może byś się zainteresował bo naprawdę byłby
wielki wstyd, że Ty rodowity mieszkaniec Żor nie znał tej
historii. -Ależ
mamo na wszystko przyjdzie czas. A po tym jak usłyszałem takie
interesujące opowiadanie obiecuję jak tylko będę miał chwilę
poszperam gdzie trzeba dodał przymilnie syn.
-Tylko, żeby to nie były słowa rzucane na wiatr odparła matka i dodała. -Obiecanki cacanki.
*****
Tej nocy Tomek nie mógł zasnąć. Opowieść matki nie dawała mu spokoju. Miasto na bagnach tego jeszcze nie było .Chciałby już teraz widzieć minę wychowawczyni jak jej opowie tę historię.
-Ale będzie heca, ciekawe czy uwierzy myślał przewracając się z boku na bok.
-Tylko czy koledzy nie będą się śmiali, że opowiadam takie dyrdymały pomyślał zasypiając.
-Wstawaj już późno ! Znów spóźnisz się do szkoły ! obudził go natrętny głos babci.
-Jeszcze minutkę .
-Wstawaj ale już! babcia nie dała za wygraną.
-Ależ babciu dzisiaj jest sobota mam wolne odezwał się wnuczek otwierając zaspane oczy.
-Ja to mam sklerozę, cóż starość nie radość bąknęła pod nosem babcia udając się do swoich zajęć.
Zarówno sobota jak i niedziela przebiegły spokojnie. Zaraz po mszy cała rodzina zasiadła do niedzielnego obiadu. Mąż Heleny uwielbiał te krótkie chwile spędzone razem. Zwłaszcza ,że matka jak zwykle przygotowała smaczny rosół z kury .Na drugie danie na stole pojawiły się kluski z roladami i pysznym sosem oraz czerwona kapusta. Taki prawdziwy śląski obiad.
-No cóż w naszym domu tradycja rzecz święta a dla mojej teściowej inny obiad jest nie do przyjęcia pomyślała Helena podając dzieciom dokładkę. Zaraz po obiedzie poszła pozmywać naczynia a jej mąż korzystając z wolnej chwili i pięknej pogody udał się na małą drzemkę do ogrodu. Teściowa zaczęła szykować się na niedzielne nieszpory a Tomek wymknął się po cichu do szopy po rower.
-A Ciebie gdzie znowu niesie odezwał się ojciec zobaczywszy syna.
-Jadę do Antka krzyknął chłopak siadając na rower i tyle go widziano.
-Każdy wiek ma swoje prawa odezwała się teściowa do Heleny
- A Tomek jest już prawie dorosłym mężczyzną i ani się nie obejrzysz jak przyprowadzi do domu jakąś dziewczynę.
-A cóż to mama mówi, ma czas teraz ważniejsza szkoła.
-Nie pamiętał wół jak cielęciem był powiedziała głośno matka męża ubierając na nogi nowe letnie sandały. Idąc w kierunku furtki natknęła się na syna odpoczywającego na ławce w cieniu gruszy
-Patrz Aniu! jaka babcia dzisiaj elegancka zwrócił się do córki bawiącej się na kocyku obok.
Ania podniosła główkę i machając rączką zawołała pa, pa, pa,pa.a.aa.
Pa,pa, słoneczko uśmiechnęła się do wnusi babcia
-Ale numer, wystrojona jak dorsz na święto morza parsknął zaczepnie syn.
-A idź żesz Ty odburknęła pod nosem matka i znikła za furtką .
*****
Czas niedzielnego wypoczynku płynął bardzo powoli. Dochodziła godzina 17.00
- Może kawkę Helena postawiła przed mężem filiżankę aromatycznego płynu. Sama zaś usiadła obok pijąc powoli smakowity napój od czasu do czasu zerkając na zegarek.
- A Ty co wybierasz się gdzieś ? zapytał mąż.
- Nie tylko się denerwuję. Tomek obiecał wrócić za godzinę. Minęły już prawie trzy a Jego jak nie ma tak nie ma.
-A daj Ty chłopcu spokój, młoda krew to go nosi nic na to nie poradzisz odparł mąż.
-No tak tylko że dzwoniła Kasia córka sąsiadów, miał być u niej już jakieś pół godziny temu. Umówili się, że pomoże jej w jakimś tam zadaniu. Dokładnie to nie wiem.
-To zaproś ją do nas .Oo ! i zguba się znalazła odparł ojciec wskazując na syna chowającego rower do komórki.
-A wiesz, że to dobry pomysł tylko musimy zapytać Tomka .
Kasi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zaraz po telefonie jak na skrzydłach poleciała do sąsiadów. Tomek od dawna jej się podobał a wypracowanie było tylko takim pretekstem, żeby spotkać się z chłopakiem.
-Już jestem zawołała od furtki pędząc w kierunku ganku,gdzie siedzieli gospodarze.
-A gdzie Tomasz zapytała trochę speszona .
-Zaraz będzie, a możesz mi powiedzieć o ile to nie tajemnica na jaki temat to wypracowanie Helena nieśmiało podpytała dziewczynę.
-O Utopkach bo widzi Pani nasza wychowawczyni gdzieś przeczytała, że w chorzowskim skansenie
odbyła się któraś z kolei edycja „Straszków Śląskich” przez to wymyśliła taki dziwny temat. Zaś Ty się człowieku gimnastykuj .Ja co tu mówić nie mam żadnego pomysłu, bo jak sama Pani wie pochodzimy spod Warszawy. Tam nic na temat Utopków czy też Utopców nie wiedzą tłumaczyła sąsiadce Kasia. – Co innego gdyby było o Syrence to tak ale o Utopkach kto to widział. A może Pani by nam pomogła przecież na pewno zna jakąś ciekawą historię dodała. Helena już miała zacząć opowiadanie gdy nagle na ganku nie wiadomo skąd zjawiła się teściowa. Uśmiechnięta od ucha do ucha rzekła:
-Moje dzieci ja wam opowiem bo synowa chyba nie za dobrze pamięta co jej tam ktoś kiedyś opowiadał ja po prostu wiem lepiej zwróciła się do Kasi i wnuka.
-Mama jak zwykle zawsze wszystko najlepiej wie odburknęła Helena trochę urażona .
-A żebyś wiedziała żyję trochę dłużej na tym świecie a pamięć mam jak nikt .
-Nie kłóćcie się powiedział Tomek. - Babciu opowiadaj.
-A więc było to tak zaczęła babcia.
-Na pewno słyszeliście coś o młynie. Synowa już Wam zdążyła naopowiadać. Otóż moja opowieść jest jak najbardziej autentyczna. W sąsiedniej wsi Kokoczyń bo tak kiedyś się mówiło na Kłokocin był staw Papierok. Należał on do rodziny naszych młynarzów. Może to i był staw od tej Łucyji córki młynarza, ale tego nie wiem na pewno. Być może bo to ona właśnie dostała we wianie staw i ziemię na tym terenie. Staw ten był połączony z młynarzowymi stawami taką maleńką rzeczką. Otóż w tym stawie w bardzo dawnych czasach mieszkały Utopki. Utopki to były takie stworzenia ,które mogły przybierać różne postacie ludzi czy też zwierząt i zamieszkiwały pobliskie stawy i rzeczki. Na brzegu Papiyroka była usypana grobla taki wał ziemny jak byście nie wiedzieli. Przez tę groblę można było dostać się do Raja tj miejscowości Rój należącej obecnie do Żor tłumaczyła zadowolona z siebie babcia.-W tych czasach była to jedyna droga bo tak bym to określiła. Ludzie co prawda bojąc się Utopców ze strachem ale z musu korzystali z tej drogi. Pewnego razu jeden z mieszkańców wioski Francik wracając do domu zauważył dwie tłuste i dorodne ryby pluskające się przy samym brzegu. O dziwo ryby te dały się złapać bez jakiegokolwiek kłopotu. Kiedy Francik miał je już w rukzagu czyli plecaku bo tak kiedyś mówiło się na plecak usłyszał słowa „Niklu jo mom chopa w pytlu”. Znaczenia tych słów i ja nie jestem w stanie wytłumaczyć tak dosłownie ale myślę, że chodziło a złapanie ofiary, że niby to udało im się nabrać Francika, a Nikiel to na pewno imię Utopka. Przestraszony chłopak rzucił plecak na ziemię i co sił w nogach pobiegł do domu. Kiedy opowiedział tę historię domownikom ci doradzili mu, żeby wziął butelkę święconej wody i pokropił staw. Istniało takie przekonanie, że Utopki bojąc się święconej wody i na pewno wyniosą się już stąd na zawsze. Francik i jego odważny kolega wysłuchali rady rodziny. Wzięli butelkę z wodą święconą i wlali do stawu. Tego co się to potem działo po prostu nie da się opisać. Wzburzona woda przerwała groblę i ruszyła rzeczkę w stronę młyna. O mało nie zatopiła całej wsi. Ludzie mówili potem, że to Utopki przeprowadziły się do stawów koło młyna. Faktem jest ,że potem jeden z nich taki najważniejszy przychodził do Młynarzów. Siadał na ławeczce koło pieca w kuchni grzał się i palił fajkę. Jak mu się znudziło to grał w karty ze służbą. Żona młynarza kobieta krzepa nie mogła tego znieść. Denerwowała się już na sam widok Utopka. Trwało to do czasu kiedy wpadła na pomysł, żeby zatrudnić darmozjada i nieroba za niańkę do dzieci. Niech chociaż w ten sposób odrobi tytoń i gościnę- myślała rozważając za i przeciw. Utopek przystał na propozycję młynarzowej żony. Odtąd przychodził do Młynarzów, żeby kołysać w kolebce ich najmłodszego syna. Wszystko było dobrze jak dziecko nie płakało. Utopek jako etatowa niańka nie mógł znieść płaczu dziecka. Denerwował się okropnie i któregoś czasu po prostu nie wytrzymał .Podrapał malca po twarzy. Młynarzowa kiedy tylko to zobaczyła przegoniła Utopka na cztery wiatry. Skuteczną bronią i tu była święcona woda. Pokropiła go tak mocno, że ten z krzykiem poleciał do stawu. Od tego czasu słuch o nim zaginął. Tak to skończyła się historia z Utopkami w młynarzowych stawach.
-A może nam babcia coś więcej opowie o tych wodnych stworach odezwała się nieśmiało Kasia.
-Nie o stworach tylko Utopkach dziecko, o Utopkach a opowiem, opowiem rzekła uradowana .
-Helenko przynieś mi szklaneczkę zimnej wody bo mi zaschło w gardle rzuciła rozkazująco w stronę synowej. Synowa chcąc nie chcąc poszła do kuchni po szklanki i wodę a babcia ciągnęła dalej swoją opowieść.
-Kochane dzieci mój pradziadek był muzykantem. W tamtych czasach trudno było o jakąkolwiek pracę toteż dorabiał sobie graniem na weselach i różnych wiejskich potańcówkach .
Razu pewnego a było to już tak nad ranem pradziadek razem z kolegami wracali z takiej wiejskiej zabawy. Smutni i rozgoryczeni, że prawie nic nie zarobili narzekali na zły los. Kiedy tak zagadani
przechodząc obok młynarzowych stawów zauważyli elegancko ubranego mężczyznę. Ten mężczyzna pokłonił się nisko i rzekł:
- Po waszych minach widzę, że coś wam dzisiaj nie poszło. Może chcecie zarobić trochę dukatów .
Muzykanci przystanęli zaciekawieni .
-Mam propozycję odezwał się elegancki Pan. - Moi goście chcieliby się trochę zabawić przy muzyce i tańcach.
-A czemu nie, możemy spróbować odezwał się najstarszy z muzykantów.
-Pan zaprowadził ich do jakiejś karczmy pełnej gości i kazał grać ile tylko starczy sił. Po każdym kawałku dostawali parę banknotów. I takim to sposobem ich kieszenie były pełne pieniędzy toteż grali z jeszcze większym entuzjazmem. W pewnym momencie pradziadek dojrzał u jednego z gości kopyto. Od razu zorientował się, że mają do czynienia z bandą Utopków, które to zakpiły sobie z biednych muzykantów. Przyznał jednak ,że są sobie sami winni. Chęć szybkiego wzbogacenia się tak przyćmiła ich umysły tak, że zapomnieli o istniejącym zwyczaju. Polegał on na tym ,żeby przed rozpoczęciem zabawy tanecznej zagrać kościelną piosenkę a oni tego nie zrobili. Chcąc naprawić swój błąd pradziadek zaczął grać „Kto się w opiekę” a za nim reszta muzyków. Gdy tylko pierwsze tony piosenki uleciały w powietrze wszyscy goście naglę zniknęli .Okazało się, że muzykanci siedzą na drzewie a w kieszeniach zamiast pieniędzy mają liście. Od tego czasu już zawsze rozpoczynali granie od kościelnej pieśni. Tak to widzicie kochana młodzieży kończy się chciwość. No ale cóż przecież trzeba też zrozumieć biednych muzykantów, którzy mieli na utrzymaniu rodziny. Zresztą co ja Wam będę tłumaczyć. Jak będziecie mieli swoje dzieci to się dowiecie jak to jest dodała patrząc z ukosa na Kaśkę i wnuka. Już Ona wiedziała swoje. Jej bystre oko dostrzegło, że młodzi mają się ku sobie czyli po prostu są zakochani.Helenko a może byś poczęstowała gościa herbatką z sokiem malinowym. Jest na półce w kuchni
Regina Sobik.
foto własne Straszki Śląskie w Chorzowie"Utopek i Karolinki"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz