Helena
wróciła z pracy później niż zwykle. Po całodziennym siedzeniu
na kasie bolały ją nie tylko ręce ale cały kręgosłup.-
Prysznic, kawka i tapczanik pomyślała z rozrzewnieniem.
-No nie ,nie wytrzymam !
Obok z pokoju syna dochodziły jakieś wrzaski i piski. Tomek
nastoletni uczeń żorskiego Gimnazjum nawet nie zauważył kiedy
matka weszła do pokoju. Mało powiedziane weszła wparowała z taką
siłą, że cały dom zatrząsł się w posadach.
-Od dzisiaj szlaban na gry! przegiąłeś kochany! krzyknęła ze
złością wyłączając komputer syna.
-No co ? Przecież mówiłaś, że mogę sobie pograć jak tylko
zrobię wszystko to co mam napisane na kartce.
Helena spojrzała na korkową tablicę, gdzie punkt po punkcie
czarnym mazakiem były przekreślone zadania jakie miał syn do
wykonania.
1,
Zamknij kury
2.
Nakarm kota i psa
3.Wynieś
śmieci
4.Dopilnuj
by Ania zbyt długo nie oglądała bajek.
- Mamo
odezwał się syn widząc spojrzenie matki z tym to miałem trochę
kłopotu, bo ta gówniara nie tylko, że oglądała dobranockę to
jeszcze chciała żebym jej puścił jakąś bajkę . Jak jej
zacząłem tłumaczyć, że mama nie pozwala siedzieć za długo
przed telewizorem bo od tego psuje się wzrok to zażądała żebym
to ja opowiedział jej jakąś bajkę. Czujesz to .
-Trzeba
było to zrobić. Mało się nasłuchałeś bajek i opowiadań jak
byłeś w jej wieku odparła
Helena
z wyrzutem.
-Od
tego jest babcia.
-Właśnie
a gdzie babcia ? zapytała Helena trochę zaniepokojona.
-Nie
wiem przed chwilą tu była.
-Mamo!
Mamo! zawołała Helena wyglądając przez okno wychodzące na
niewielki ogród z sadzawką .
-A co
tam znowu? Nie można mieć chwili spokoju ciągle tylko te wrzaski i
piski, już mi głowa pęka. Musisz coś zrobić z tym Twoim synem
nerwy wysiadają! Komputer, internet , internet komputer a jak nie to
jeszcze komórka. Zwariuję ! za moich czasów tego nie było. A i ta
najmłodsza w końcu też dostanie fioła. Jak będzie oglądać
takie bajki to co z niej wyrośnie, no co !
-Ależ
mamo !
-No
powiedz, nie mam racji. W tych bajkach ciągle jakieś bijatyki i
wrzaski nie dziw, że dziecko się budzi po nocy. A tak to w końcu
trzeba by tym swoim dzieciom poświęcić więcej czasu. Nie uważasz!
U Ciebie tylko praca i praca. Z takim podejściem daleko nie
zajdziesz. Jeszcze wspomnisz moje słowa grzmiała teściowa.
-Mamo
to nie tak przecież wiesz, że nie zezwalam dzieciom na takie
programy w których tylko agresja i przemoc odburknęła Helena
przyznając w duchu rację matce.
-Muszę
to w końcu zmienić.
Ba !
łatwo powiedzieć tylko jak to zrobić ? zastanowiła się Helena.
Mąż
pracuje przy budowie autostrady w świątek, piątek i niedzielę. Na
nic nie ma czasu. Mama powinna to zrozumieć zwłaszcza, że praca na
miejscu tylko o rzut kamieniem.
Helena
spojrzała w kierunku wyciętego kawałka lasu za którym budowano
autostradę. Od kiedy pamięta ten las był tu zawsze. Jego zielona
toń wzbudzała dziecięcą wyobraźnię, o mieszkających tam
stworach i złej czarownicy. Był takim magicznym miejscem jak i
ogród ,który niemalże dotykał jego ściany. Gdyby nie dolina po
zaschniętych stawach, która leżała w samym środku i dzieliła
ten obszar na dwa światy. Ten rzeczywisty gdzie mieszkała i ten
tajemniczy byłby jedną całością organizmu. Co się tyczy stawów
to zarosłe trzciną były takim śladem, że kiedyś tętniło tu
życie. Stawy te rozdzielała być może w dawnych czasach grobla.
Jednak z biegiem lat stała się drogą i to taką co łączy dwa
sąsiadujące ze sobą miasta Rybnik i Żory. Stawy należały do
bardzo bogatego młynarza. Młyn który stał opodal był słynny na
całą okolicę. Mieszkańcy Żor i pobliskich miejscowości zwozili
tu ziarno na mąkę. Z upływem lat a może i wieku bo nie wiadomo
kiedy go zbudowano młyn upadł. Może ze względu na ten drugi,
który wybudowano w centrum Żor Ale i ten się nie ostał .-No
cóż taka kolej rzeczy. Czasy jak i ludzie się zmieniają i nie
zawsze wychodzi to na dobre. Helena westchnęła cicho gdyż jako
mała dziewczynka pamiętała kiedy jeszcze tu stał . Co prawda
czasy świetności miał już za sobą. Zostało tylko młyńskie
koło i podkowa nad pożal się Boże spróchniałymi drzwiami, o ile
je tak można je nazwać. Rudera po prostu rudera a kiedyś był to
prawdziwy pałac ze służbą, młynarzem i całym tym majdanem.-Bogactwo
rzecz nabyta zadumała się Helena wracając do wspomnień
dzieciństwa swojej babci Eleonory, która znała rodzinę młynarzów.
Otóż jak to w bajkach bywa tym razem jednak to nie była bajka
tylko historia pisana życiem. Jaśnie państwo młynarzowie mieli
dwoje dzieci. Córkę Łucję na którą wołano Łucyja oraz syna.
Eleonora znała tylko historię Łucyji bo podobno jej brat pojechał
do wielkiego świata na nauki i już nie wrócił na rodzinne
pielesze. Zresztą jakoś się o tym nie mówiło. Całą nadzieję
rodzina wiązała więc z córką. Zmuszono ją do wyjścia za mąż
za bogatego kawalera Szczepona. Ludzie mówili ,że miał nierówno
pod sufitem ale liczyło się to ,że był bogaty. Co tam zaszło
nikt nie pamięta ale fakt faktem Łucyja dostała w posagu duży
kawał ziemi i jakiś staw. Czy ją zmuszono do opuszczenia domu
rodzinnego czy może sama odeszła w każdym bądź razie zamieszkała
w sąsiedniej miejscowości. Jej mąż Szczepon rzeczywiście
wyglądał na niedorozwiniętego stając się obiektem kpin nie tylko
starszych ale i dzieci. Jak tylko się gdzieś pojawił wołano
-Szczepon, Szczepon pokaż ząbki! Ten tylko uśmiechał się
przebąkując coś pod nosem. Pracował na kopalni Jankowice i był
bardzo solidnym pracownikiem. Spłodził liczną gromadkę dzieci.
Najmłodsza była dziewczynką zaś pozostali to chłopcy. Mimo ziemi
jaką posiadała ta rodzina żyło im się bardzo biednie. Łucja
była kobietą, mocną w gębie wszystko wiedziała najlepiej i
lubiła udzielać rad innym szkoda tylko, że nie umiała tych
wszystkich umiejętności wprowadzić w życie u siebie. Mama Heleny
odwiedziła kiedyś tę rodzinę a to z tego tytułu, że chodziła
do tej samej klasy z Andrzejem najstarszym synem Szczeponow bo tak
ich nazywano. Była pora obiadowa na stole stała duża misa żuru.
Cała gromadka jadła aż im się uszy trzęsły. Dzieci nie były
jakoś tam zaniedbane, głodne czy też brudne ale od swoich
rówieśników wyróżniały się tym, że zawsze trzymały się na
uboczu. Inne dzieci wyzywały ich od szmaciarzy i dokuczały im.
Nauczyciele nie zwracali na to uwagi, jakby te niczemu winne dzieci
były dziećmi gorszej kategorii .-Nie
tylko starsi ale i dzieci potrafią być naprawdę okrutne pomyślała
smutno Helena. Chociaż nie interesowały ją za bardzo losy tej
rodziny widziała, że jeden z synów Szczeponow został malarzem
pokojowym. Chodził po ludziach i malował ściany. A robił to
naprawdę dobrze i niedrogo stąd miał wielkie wzięcie. Zbudował
malutki domek bo ten stary jako jedyny we wsi a może i całej
okolicy kryty słomą o mało się nie zawalił. Czy się któryś z
nich ożenił czy też nie tego nie wie natomiast o tym, że oboje
Szczeponowie już nie żyją dowiedziała się całkiem niedawno.
Helena zadumała się chwilę wracając do wspomnień. Zarówno młyn
jak i rodzina młynarzy byli takim nieodzownym elementem jej
dzieciństwa. Może dlatego ,że te wszystkie bajki i opowieści,
które przekazywała jej babcia wiązały się najczęściej z młynem
i pobliską okolicą. Dwie z nich zapamiętała szczególnie. Była
to opowieść o Utopkach i mieście, które zapadło się w bagna.
*****
Helena
założyła kuchenny fartuch i wzięła się za robienie kolacji.
Czajnik postawiony na gazowej kuchence podskakiwał gwizdając przy
tym tak głośno jakby chciał powiedzieć, że już czas na herbatę.
Sprawnie
zrobiła kanapki z wędliną. Mąż poszedł na drugą zmianę i nie
wiadomo kiedy wróci z pracy. Poza tym teściowa ogląda serial „M
jak Miłość”. Nawet atom jej nie ruszy więc będzie miała
wreszcie trochę czasu dla siebie.
-Dzieci,
dzieci, kolacja zawołała.
Tupot
nóg biegnących po schodach ruszyłby nawet zmarłego.
Ania
usadowiła się wygodnie na swoim krzesełku. Helena podała jej
kanapkę .
-Ale
ta mała ma apetyt aż miło uśmiechając się patrzyła jak kanapka
znika w małej buzi córeczki.
Tomek
wpadł do kuchni niczym huragan. Nałożył sobie parę kanapek na
talerz i już miał zniknąć za drzwiami kiedy zatrzymał go głos
matki.
-A Ty
dokąd.
-Na
górę bąknął pod nosem chłopak. -Nie mam czasu muszę odrobić
zadanie. A tak to tę naszą Panią chyba pogięło. Kazała nam
przygotować jakieś opowiadanie albo legendę związaną z Żorami.
-Muszę poszperać w internecie.
-A to
się dobrze składa bo ja znam taką odparła matka.
-Tylko
nie mów, że babcia Ci opowiadała.
-Właśnie
babcia mi opowiadała.
-Mamo
nie jestem już dzieckiem, żeby słuchać jakieś tam bajki. Ja
potrzebuję konkretów odparł syn.
-Zapamiętaj
chłopcze, że w każdej bajce, opowiadaniu czy legendzie jest
ziarnko prawdy odparowała synowi Helena. Wiesz co zapamiętałam z
dzieciństwa takie jedno opowiadanie. Postaram się Ci je przekazać
tak jak je słyszałam a Ty już będziesz wiedział co z tym zrobić,
stoi .
-Stoi!
tylko, żeby nie było za długie i nudne jak flaki w oleju odparł
zadowolony syn.
-Jak
Ty się wyrażasz! jazda do swojego pokoju. Zaraz tam przyjdę tylko
posprzątam i utulę Anię do snu.
-Ok,
Tomek wybiegł z kuchni jakby kto gonił.
I
znowu nici z mojego lenistwa pomyślała z goryczą Helena
sprzątając ze stołu. -Dobrze chociaż , że mama wykąpała małą.
W gruncie rzeczy ta teściowa to dobra kobieta chociaż czasami
zrzędzi.
Inne
mają dużo gorsze pomyślała zdejmując kuchenny fartuch. Na
palcach podeszła do pokoju córeczki. Ta spała w najlepsze. Helena
zgasiła światło kierując się w stronę pokoju syna .
-Już
jestem więc zabierajmy się do pracy.
-Mamo!
a czy Ty wiesz, że u nas pod Żorami są pokłady soli. Nie tak
duże jak w Wieliczce ale są.
oznajmił
gimnazjalista zadowolony, że swoją wiedzą może zaskoczyć matkę
.
-Musiało tu być morze bo skąd ta sól zastanowiła się Helena.
-Wiesz to by się zgadzało, morze albo jakiś inny zbiornik skoro
były tu i bagna.
-Co?
Bagna ! O czym Ty mówisz, nie rozumiem. -Posłuchaj
synu tylko się nie śmiej. Opowiem Ci coś co może wydawać Ci się
mało prawdopodobne ale zapamiętałam tę opowieść od takiej
starowinki, która kiedyś chodziła po wsi. Za kawałek chleba
opowiadała dzieciom i dorosłym opowieści, które podobno
przekazali jej rodzice. Szkoda tylko ,że nie spisano tych opowiadań
nikt przecież nie pomyślał o tym. A ja wtedy byłam małym
dzieckiem nie rozumiałam wszystkiego . Mogłam coś źle usłyszeć,
ale posłuchaj:
*****
Niedaleko
nieistniejącego już młyna tuż za wspomnianym już lasem, gdzie
nowa autostrada przecina dwie sąsiadujące ze sobą miejscowości
Kłokocin należący do Rybnika i Folwarek należących
terytorialnie do Żor kiedyś w bardzo dawnych czasach leżało
miasto. Ławy tak je nazwali mieszkańcy pobliskich ziem. Miasto to
trudno dostępne leżało pośrodku bagien. Mimo takiego położenia
mieszkańcom tego miasta żyło się bardzo dobrze. Nic dziwnego bo
podobno tędy właśnie biegł szlak handlowy z północy znad Morza
Bałtyckiego na południe Europy.- Czyżby to był ten słynny Szlak
Bursztynowy zastanowiła się Helena. - Jest
to wielce prawdopodobne. Przecież dziadek ze strony babci pochodził
z niedalekich Jankowic i jak opowiadała babcia, która to słyszała
właśnie od Niego, że zaraz za kopalnią „Blicher” obecnie
Jankowice znajdują się ślady wąwozu, w którym biegła droga.
Obecnie wąwóz nieużywany od dłuższego czasu gdyż zaraz obok
wybudowano nową drogę zarasta trawą i krzewami a las broni go
skutecznie przed wścibskim okiem ludzi. Ile w tym jest prawdy nie
wie ale fakt faktem, że ślady takiego wąwozu istnieją i biegną
właśnie w kierunku Żorskich Folwarek tj tam gdzie miało być to
miasto Ławy. W mieście tym według legendy bo właściwie jak to
nazwać skoro nie ma żadnych dokumentów ani zapisów, że takie
miasto istniało a karawany kupieckie zatrzymywały się tu na noc.
Miejscowi chętnie udzielali gościny zmęczonym wędrowcom
zapewniając nocleg i jedzenie. W zamian za to otrzymywali towar czy
też pieniądze a nawet żółte złoto jakim był w tym czasie
bursztyn. Wymiana kwitłaby przez lata, gdyby nie chęć wzbogacenia
się niektórych mieszkańców tego miasta. Otóż pewnej nocy
napadli oni na karawanę kupiecką a wszystkich jej uczestników
wymordowali .Wtedy to rozpętała się straszliwa burza. Ławy
zaczęły pogrążać się w bagnie grzebiąc pod zwałami gęstego
błota nie tylko zbójów ale i wszystkich mieszkańców tego
spokojnego dotąd miasta. W niedalekich Żorach ówczesnej małej
jeszcze osadzie stał drewniany kościółek. Obszar bagien dochodził
aż tutaj. Kiedy grzęzawisko zaczęło się zapadać mieszkańcy
osady wpadli w popłoch szukając dróg ratunku. Nie mieli się gdzie
schować ani dokąd uciec, więc zebrali się w tym kościółku
wznosząc modlitwy do Boga z prośbą o pomoc. Przysięgli nawet, że
jeżeli osada ocaleje to codziennie wieczorem zbierać się będą na
nabożeństwie różańcowym. -Jak
trwoga to do Boga to tak jak i teraz pomyślała Helena .Ważne, że
Stwórca zlitował się nad wiernym ludem gdyż bagna zaczęły
wysychać. Tak to dzięki modlitwie różańcowej Żory ocalały od
niechybnej zagłady. Co więcej rozrastały się i piękniały z dnia
na dzień na chwałę Stwórcy. Helena zamyśliła się chwilę po
czym rzekła do syna.-Słuchaj
a może istnieją jakieś dokumenty czy nawet kroniki, w których
zapisano najwcześniejsze dzieje powstania Żor .Jest to bardzo
ciekawa sprawa może byś się zainteresował bo naprawdę byłby
wielki wstyd, że Ty rodowity mieszkaniec Żor nie znał tej
historii. -Ależ
mamo na wszystko przyjdzie czas. A po tym jak usłyszałem takie
interesujące opowiadanie obiecuję jak tylko będę miał chwilę
poszperam gdzie trzeba dodał przymilnie syn.
-Tylko,
żeby to nie były słowa rzucane na wiatr odparła matka i dodała.
-Obiecanki cacanki.
*****
Tej
nocy Tomek nie mógł zasnąć. Opowieść matki nie dawała mu
spokoju. Miasto na bagnach tego jeszcze nie było .Chciałby już
teraz widzieć minę wychowawczyni jak jej opowie tę historię.
-Ale będzie heca, ciekawe czy uwierzy myślał przewracając się z
boku na bok.
-Tylko czy koledzy nie będą się śmiali, że opowiadam takie
dyrdymały pomyślał zasypiając.
-Wstawaj
już późno ! Znów spóźnisz się do szkoły ! obudził go
natrętny głos babci.
-Jeszcze
minutkę .
-Wstawaj
ale już! babcia nie dała za wygraną.
-Ależ
babciu dzisiaj jest sobota mam wolne odezwał się wnuczek otwierając
zaspane oczy.
-Ja to
mam sklerozę, cóż starość nie radość bąknęła pod nosem
babcia udając się do swoich zajęć.
Zarówno sobota jak i niedziela przebiegły spokojnie. Zaraz po mszy
cała rodzina zasiadła do niedzielnego obiadu. Mąż Heleny
uwielbiał te krótkie chwile spędzone razem. Zwłaszcza ,że matka
jak zwykle przygotowała smaczny rosół z kury .Na drugie danie na
stole pojawiły się kluski z roladami i pysznym sosem oraz czerwona
kapusta. Taki prawdziwy śląski obiad.
-No cóż w naszym domu tradycja rzecz święta a dla mojej teściowej
inny obiad jest nie do przyjęcia pomyślała Helena podając
dzieciom dokładkę. Zaraz po obiedzie poszła pozmywać naczynia a
jej mąż korzystając z wolnej chwili i pięknej pogody udał się
na małą drzemkę do ogrodu. Teściowa zaczęła szykować się na
niedzielne nieszpory a Tomek wymknął się po cichu do szopy po
rower.
-A
Ciebie gdzie znowu niesie odezwał się ojciec zobaczywszy syna.
-Jadę
do Antka krzyknął chłopak siadając na rower i tyle go widziano.
-Każdy
wiek ma swoje prawa odezwała się teściowa do Heleny
- A
Tomek jest już prawie dorosłym mężczyzną i ani się nie
obejrzysz jak przyprowadzi do domu jakąś dziewczynę.
-A cóż
to mama mówi, ma czas teraz ważniejsza szkoła.
-Nie
pamiętał wół jak cielęciem był powiedziała głośno matka
męża ubierając na nogi nowe letnie sandały. Idąc w kierunku
furtki natknęła się na syna odpoczywającego na ławce w cieniu
gruszy
-Patrz
Aniu! jaka babcia dzisiaj elegancka zwrócił się do córki
bawiącej się na kocyku obok.
Ania
podniosła główkę i machając rączką zawołała pa, pa,
pa,pa.a.aa.
Pa,pa,
słoneczko uśmiechnęła się do wnusi babcia
-Ale
numer, wystrojona jak dorsz na święto morza parsknął zaczepnie
syn.
-A idź
żesz Ty odburknęła pod nosem matka i znikła za furtką .
*****
Czas niedzielnego wypoczynku płynął bardzo powoli. Dochodziła
godzina 17.00
- Może kawkę Helena postawiła przed mężem filiżankę
aromatycznego płynu. Sama zaś usiadła obok pijąc powoli smakowity
napój od czasu do czasu zerkając na zegarek.
- A Ty co wybierasz się gdzieś ? zapytał mąż.
- Nie tylko się denerwuję. Tomek obiecał wrócić za godzinę.
Minęły już prawie trzy a Jego jak nie ma tak nie ma.
-A daj
Ty chłopcu spokój, młoda krew to go nosi nic na to nie poradzisz
odparł mąż.
-No
tak tylko że dzwoniła Kasia córka sąsiadów, miał być u niej
już jakieś pół godziny temu. Umówili się, że pomoże jej w
jakimś tam zadaniu. Dokładnie to nie wiem.
-To
zaproś ją do nas .Oo ! i zguba się znalazła odparł ojciec
wskazując na syna chowającego rower do komórki.
-A
wiesz, że to dobry pomysł tylko musimy zapytać Tomka .
Kasi
nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zaraz po telefonie jak na
skrzydłach poleciała do sąsiadów. Tomek od dawna jej się podobał
a wypracowanie było tylko takim pretekstem, żeby spotkać się z
chłopakiem.
-Już
jestem zawołała od furtki pędząc w kierunku ganku,gdzie
siedzieli gospodarze.
-A
gdzie Tomasz zapytała trochę speszona .
-Zaraz
będzie, a możesz mi powiedzieć o ile to nie tajemnica na jaki
temat to wypracowanie Helena nieśmiało podpytała dziewczynę.
-O
Utopkach bo widzi Pani nasza wychowawczyni gdzieś przeczytała, że
w chorzowskim skansenie
odbyła się któraś z kolei edycja „Straszków Śląskich”
przez to wymyśliła taki dziwny temat. Zaś Ty się człowieku
gimnastykuj .Ja co tu mówić nie mam żadnego pomysłu, bo jak sama
Pani wie pochodzimy spod Warszawy. Tam nic na temat Utopków czy też
Utopców nie wiedzą tłumaczyła sąsiadce Kasia. – Co innego gdyby było o Syrence to tak ale o Utopkach kto to
widział. A może Pani by nam pomogła przecież na pewno zna jakąś
ciekawą historię dodała. Helena
już miała zacząć opowiadanie gdy nagle na ganku nie wiadomo skąd
zjawiła się teściowa. Uśmiechnięta od ucha do ucha rzekła:
-Moje
dzieci ja wam opowiem bo synowa chyba nie za dobrze pamięta co jej
tam ktoś kiedyś opowiadał ja po prostu wiem lepiej zwróciła się
do Kasi i wnuka.
-Mama
jak zwykle zawsze wszystko najlepiej wie odburknęła Helena trochę
urażona .
-A
żebyś wiedziała żyję trochę dłużej na tym świecie a pamięć
mam jak nikt .
-Nie
kłóćcie się powiedział Tomek. - Babciu opowiadaj.
-A więc było to tak zaczęła babcia.
-Na pewno słyszeliście coś o młynie. Synowa już Wam zdążyła
naopowiadać. Otóż moja opowieść jest jak najbardziej
autentyczna. W sąsiedniej wsi Kokoczyń bo tak kiedyś się mówiło
na Kłokocin był staw Papierok. Należał on do rodziny naszych
młynarzów. Może to i był staw od tej Łucyji córki młynarza,
ale tego nie wiem na pewno. Być może bo to ona właśnie dostała
we wianie staw i ziemię na tym terenie. Staw ten był połączony z
młynarzowymi stawami taką maleńką rzeczką. Otóż w tym stawie w
bardzo dawnych czasach mieszkały Utopki. Utopki to były takie
stworzenia ,które mogły przybierać różne postacie ludzi czy też
zwierząt i zamieszkiwały pobliskie stawy i rzeczki. Na brzegu
Papiyroka była usypana grobla taki wał ziemny jak byście nie
wiedzieli. Przez tę groblę można było dostać się do Raja tj
miejscowości Rój należącej obecnie do Żor tłumaczyła
zadowolona z siebie babcia.-W tych czasach była to jedyna droga bo tak bym to określiła.
Ludzie co prawda bojąc się Utopców ze strachem ale z musu
korzystali z tej drogi. Pewnego razu jeden z mieszkańców wioski
Francik wracając do domu zauważył dwie tłuste i dorodne ryby
pluskające się przy samym brzegu. O dziwo ryby te dały się złapać
bez jakiegokolwiek kłopotu. Kiedy Francik miał je już w rukzagu
czyli plecaku bo tak kiedyś mówiło się na plecak usłyszał słowa
„Niklu jo mom chopa w pytlu”. Znaczenia tych słów i ja nie
jestem w stanie wytłumaczyć tak dosłownie ale myślę, że
chodziło a złapanie ofiary, że niby to udało im się nabrać
Francika, a Nikiel to na pewno imię Utopka. Przestraszony chłopak
rzucił plecak na ziemię i co sił w nogach pobiegł do domu. Kiedy
opowiedział tę historię domownikom ci doradzili mu, żeby wziął
butelkę święconej wody i pokropił staw. Istniało takie
przekonanie, że Utopki bojąc się święconej wody i na pewno
wyniosą się już stąd na zawsze. Francik i jego odważny kolega
wysłuchali rady rodziny. Wzięli butelkę z wodą święconą i
wlali do stawu. Tego co się to potem działo po prostu nie da się
opisać. Wzburzona woda przerwała groblę i ruszyła rzeczkę w
stronę młyna. O mało nie zatopiła całej wsi. Ludzie mówili
potem, że to Utopki przeprowadziły się do stawów koło młyna.
Faktem jest ,że potem jeden z nich taki najważniejszy przychodził
do Młynarzów. Siadał na ławeczce koło pieca w kuchni grzał się
i palił fajkę. Jak mu się znudziło to grał w karty ze służbą.
Żona młynarza kobieta krzepa nie mogła tego znieść. Denerwowała
się już na sam widok Utopka. Trwało to do czasu kiedy wpadła na
pomysł, żeby zatrudnić darmozjada i nieroba za niańkę do dzieci.
Niech chociaż w ten sposób odrobi tytoń i gościnę- myślała
rozważając za i przeciw. Utopek przystał na propozycję
młynarzowej żony. Odtąd przychodził do Młynarzów, żeby kołysać
w kolebce ich najmłodszego syna. Wszystko było dobrze jak dziecko
nie płakało. Utopek jako etatowa niańka nie mógł znieść płaczu
dziecka. Denerwował się okropnie i któregoś czasu po prostu nie
wytrzymał .Podrapał malca po twarzy. Młynarzowa kiedy tylko to
zobaczyła przegoniła Utopka na cztery wiatry. Skuteczną bronią i
tu była święcona woda. Pokropiła go tak mocno, że ten z krzykiem
poleciał do stawu. Od tego czasu słuch o nim zaginął. Tak to
skończyła się historia z Utopkami w młynarzowych stawach.
-A może nam babcia coś więcej opowie o tych wodnych stworach
odezwała się nieśmiało Kasia.
-Nie o stworach tylko Utopkach dziecko, o Utopkach a opowiem, opowiem
rzekła uradowana .
-Helenko przynieś mi szklaneczkę zimnej wody bo mi zaschło w
gardle rzuciła rozkazująco w stronę synowej. Synowa chcąc nie
chcąc poszła do kuchni po szklanki i wodę a babcia ciągnęła
dalej swoją opowieść.
-Kochane dzieci mój pradziadek był muzykantem. W tamtych czasach
trudno było o jakąkolwiek pracę toteż dorabiał sobie graniem na
weselach i różnych wiejskich potańcówkach .
Razu pewnego a było to już tak nad ranem pradziadek razem z
kolegami wracali z takiej wiejskiej zabawy. Smutni i rozgoryczeni, że
prawie nic nie zarobili narzekali na zły los. Kiedy tak zagadani
przechodząc obok młynarzowych stawów zauważyli elegancko ubranego
mężczyznę. Ten mężczyzna pokłonił się nisko i rzekł:
- Po waszych minach widzę, że coś wam dzisiaj nie poszło. Może
chcecie zarobić trochę dukatów .
Muzykanci przystanęli zaciekawieni .
-Mam propozycję odezwał się elegancki Pan. - Moi goście chcieliby
się trochę zabawić przy muzyce i tańcach.
-A
czemu nie, możemy spróbować odezwał się najstarszy z
muzykantów.
-Pan
zaprowadził ich do jakiejś karczmy pełnej gości i kazał grać
ile tylko starczy sił. Po każdym kawałku dostawali parę
banknotów. I takim to sposobem ich kieszenie były pełne pieniędzy
toteż grali z jeszcze większym entuzjazmem. W pewnym momencie
pradziadek dojrzał u jednego z gości kopyto. Od razu zorientował
się, że mają do czynienia z bandą Utopków, które to zakpiły
sobie z biednych muzykantów. Przyznał jednak ,że są sobie sami
winni. Chęć szybkiego wzbogacenia się tak przyćmiła ich umysły
tak, że zapomnieli o istniejącym zwyczaju. Polegał on na tym ,żeby
przed rozpoczęciem zabawy tanecznej zagrać kościelną piosenkę a
oni tego nie zrobili. Chcąc naprawić swój błąd pradziadek zaczął
grać „Kto się w opiekę” a za nim reszta muzyków. Gdy tylko
pierwsze tony piosenki uleciały w powietrze wszyscy goście naglę
zniknęli .Okazało się, że muzykanci siedzą na drzewie a w
kieszeniach zamiast pieniędzy mają liście. Od tego czasu już
zawsze rozpoczynali granie od kościelnej pieśni. Tak to widzicie
kochana młodzieży kończy się chciwość. No ale cóż przecież
trzeba też zrozumieć biednych muzykantów, którzy mieli na
utrzymaniu rodziny. Zresztą co ja Wam będę tłumaczyć. Jak
będziecie mieli swoje dzieci to się dowiecie jak to jest dodała
patrząc z ukosa na Kaśkę i wnuka. Już Ona wiedziała swoje. Jej
bystre oko dostrzegło, że młodzi mają się ku sobie czyli po
prostu są zakochani.Helenko
a może byś poczęstowała gościa herbatką z sokiem malinowym.
Jest na półce w kuchni
Regina Sobik.
foto własne Straszki Śląskie w Chorzowie"Utopek i Karolinki"